Żyroskop ” Białe noce
Nie ma to jak wakacje na drugim końcu świata, w miejscu, gdzie wyłącza się telefon i nie korzysta z Internetu. Takie wakacje, gdzie nie kusi zrobienie jeszcze jednej rzeczy zawodowo. Dla mnie to takie miejsce to północ Norwegii. Jak zwykle w dniu wylotu miałam mnóstwo rzeczy do zrobienia. Wszystkie- na ostatni moment. W efekcie do pociągu wsiadałam z poczuciem, że chyba nie wszystko jest pozamykane, ale i tak już nie ma szans na dodatkowy ruch. Napięcie towarzyszące mojemu dniu codziennemu nie opuszczało mnie do lotniska. Tu kolejka długa, automat do samodzielnej odprawy zaciął się. Znów irytacja. Na szczęście pani z obsługi zaoferowała pomoc i szczęśliwie dotarłam do kontroli celnej. W samolocie zaskoczenie. Polska obsługa Norwegiana była uprzedzająco miła. To nowość. Ostatnie loty tymi liniami spowodowały, że nabrałam przekonania, że Polacy mają jakiś defekt. Zachowywali się bardziej jak poganiacze niż obsługa pasażerów. Tym razem- przeciwnie. Miły, młody pan stanął tak by nie przeszkadzać pasażerom, cały czas pytał czy może komuś w czymś pomóc i uśmiechał się. Nawet zwykłe komunikaty, co trzeba powyłączać, czego nie używać brzmiały prawie przyjaźnie. Lot był spokojny, niebo pogodne. Jakiś dziennikarz kulinarny zachwalał swoje zajęcie, młoda mężatka podróże i sześciogodzinny czas pracy w centrum stolicy.
W Oslo miałam poczekać na lot tylko 2 godziny. Akurat. Wszystko idealnie skonfigurowane. Niestety, okazało się, że jest nowa godzina odlotu. Samolot miał być zamiast o 22.00 przed 23.00. Byłoby to bez znaczenia, gdyby nie to, że z Bodo miałam mieć prom do Moskenes na styk. Kolejny- za parę godzin. Zeźliłam się. Nie uśmiechało mi się siedzieć parę godzin na zimnej poczekalni. Usiadłam przy olbrzymim oknie. Powoli zapadał zmierzch. Nie tak szybko, bo wiadomo, że im dalej na północ, tym wolniej latem zapada zmierzch. Około 22.30 poszarzało, ale ciemność nie zapadała. Wsiedliśmy do samolotu. Mnie cały czas zajmowała godzina odpłynięcia promu, bo dokładnej godziny- nie pamiętałam. Ostatecznie, wszystko zostało dobrze zaplanowane. Miał być jakoś przed pierwszą w nocy, ale o której? I czy uda mi się jakoś załapać nań? Pochmurzyło się. Norweska mama czytała maluchowi jakąś bajkę, maluch trochę marudził. Chciał spać. Zasłonił okno. Napięcie spowodowało, że zesztywniały mi nogi. Na kilka minut przed lądowaniem niebo przetarło się. Kiedy maluch odsłonił okno- błysnęło słońce. Było kilka minut po północy. Nagle ogarnęło mnie to dziwne uczucie. Jakie to ma znaczenie czy zdążę czy nie. Przecież mam wakacje. Jestem 2 tys km od domu. Nad moim domem jest ciemna noc. Tu słońce właśnie zbliża się do zachodu. Może zniknie na chwilę z widoku, ale nie zajdzie. O tej porze roku, za kołem polarnym przecież nie zachodzi. Po walizki, szłam spokojnie. Jakoś moja wyjechała w miarę szybko. Wytargałam bagaże na postój taxi, gdzie oczywiście była kolejka. Po 5-10 minutach wsiadłam w swoją i poprosiłam, żeby zawieziono mnie na prom do Moskenes. Taksówkarz ruszył. Patrzyłam na puste ulice i różowiejące niebo. Kiedy dotarliśmy do przystani prom właśnie zakończył załadunek samochodów. Miałam szczęście. Gdyby odpłynął zgodnie z rozkładem, już by go tu nie było. Skinęłam obsłudze. Poczekali aż rozliczę się z taksówkarzem. Usadowiłam się na pół pustym promie, oczywiście przy oknie. Prom ruszył. Morze było niemal gładkie. W lustrze ledwo lekko pomarszczonym odbijały się pierwsze promienie wschodzącego słońca. Dochodziła pierwsza w nocy. Świat się zatrzymał. Włożyłam kurtkę i chwyciłam aparat. Nie byłam jedyną turystką. Kilkoro młodych ludzi zrobiło dokładnie to samo. Wyszliśmy na górny pokład łapać wschód słońca po północy. Potężne, ośnieżone góry odbijały ciepły blask poranka, błękit czystego nieba pomieszał się z żółtawym światłem słonecznym, im dalej od słońca tym więcej pasteli. Kiedy wypłynęliśmy z portu, powiał znacznie chłodniejszy wiatr. Żadne z nas jednak nie zeszło z pokładu. Staliśmy jak urzeczeni o pierwszej w nocy z aparatami w zgrabiałych dłoniach z szeroko otwartymi oczami. Krzyczały mewy. Prom sunął po niemal gładkim morzu. Ciszę zakłócała tylko równa praca silników.