Żyroskop ” A w Chicago prosze pana…

A w Chicago prosze pana…

Od kiedy na drzwiach naszego gabinetu w centrum Berna pojawilo sie polskie nazwisko, z przyjemnym zaskoczeniem stwierdzila nasza ekipa, ze wzrosla liczba pacjentow polskiego pochodzenia.

Moze trudno to sobie komus mieszkajacemu w swojej Ojczynie wyobrazic, ale tesknota za krajem potrafi przyjmowac wiele wymiarow. Miedzy innymi mam tu na mysli niezaspokojony glod mowienia i sluchania jezyka polskiego.

W jednym z tomow swoich « rownikow », Henry Miller, swoja droga nie palajacy miloscia do polskiej nacji, poswiecil pare slow polszczyznie. Byl zafascynowany tym jezykiem, do tego stopnia, ze stwierdzil iz melodia tej mowy jest swoistego rodzaju « alchemia », a kazdy wladajacy tym jezykiem zdaje sie wladac atrybutami czarodzieja.

Henry Miller uwielbial sluchac dzwiekow naszej mowy. Nie dziwie mu sie.

Z olbrzymia satysfakcja zagladam zawsze do poczekalni gabinetu, aby starajac sie pozbyc slaskiego akcentu, wymowic « Pani Kowalska, bardzo prosze… ».
Wczoraj mialem znow ta przyjemna okazje. Pacjent, ktory uscisnal mi dlon, wydawal sie bardzo nerwowy. Kiedy zamknely sie za nami drzwi mego biura, zamiast opowiadac o dolegliwosciach swego serca, z oburzeniem zaczal komentowac wysypujace sie veta z kancelarii prezydenckiej pana Dudy.

Skupil sie glownie na zawetowanym prawie mniejszosci narodowych, ktorym probowano w Polsce umozliwic poslugiwanie sie jezykiem narodowym na poziomie powiatowym.
„A w Chicago, prosze pana, to ja prawo jazdy amerykanskie po polsku zdawalem!“.

Pod koniec badania, doszlismy do ostroznie sformulowanego wniosku, ze moze pan Duda chce panu Rejowi udowodnic, iz Polacy to jednak gesi, ktore swym geganiem reszte zwierzynca skutecznie zaglusza.

Reklama