Żyroskop ” Stan wojenny w Żyrardowie
Obudził mnie nocny telefon kilka minut po północy z 12 na 13 grudnia. Kobiecy, zdenerwowany głos informował mnie, wyrwanego z głębokiego snu: Uważaj! Polują na was”.
Mieszkałem wówczas w bloku przy ulicy Środkowej, na czwartym piętrze budynku zakładowego, zwanego wówczas złośliwie- akwarium. Akwarium, bo mieszkały tam „grube ryby” – dyrektorzy, kierownicy, mistrzowie. Swego czasu mieszkał tu też późniejszy Sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Skierniewicach, jeszcze niedawny Premier RP – Leszek Miller.
Wtedy byłem Przewodniczącym Komitetu Zakładowego NSZZ „Solidarność” w Zakładach Lniarskich, największej organizacji związkowej skupiającej ponad trzy tysiące pracowników. Od dłuższego czasu sytuacja polityczna w kraju była bardzo napięta. Kierownictwo partii wyraźnie parło do konfrontacji. Niektórzy działacze związkowi nie byli im dłużni.
Nasze dotychczas w miarę poprawne lokalne kontakty polityczne rwały się błyskawicznie. Nerwową atmosferę w mieście podkręcała plotka, że aktywistom partyjnym rozdano broń.
Przez chwilę mocno rozespany kręciłem się w kółko, próbując rozpoznać rozmówczynię i zrozumieć sens tego nagłego telefonu w środku nocy. W tym czasie zadzwonił drugi telefon z MKZ-tu „ Solidarność”- zdenerwowany głos Janka Żaka – jednego z działaczy związkowych informował mnie, że na mieście zaczynają się dziać jakieś dziwne rzeczy, wszędzie nagle pełno wojska i milicji. Nie dokończył rozmowy, bo telefon zamilkł.
Zaniepokojony podszedłem do okna i zamarłem z przerażenia. Na dole, na ulicy pod blokiem zobaczyłem koszmarną scenę jak filmu wojennego. Ludzi w mundurach i chełmach z wymierzonymi w dom karabinami maszynowymi. Półmrok sprawiał, że nie potrafiłem rozpoznać czy to jest wojsko, czy ZOMO (Zmilitaryzowany Oddział Milicji Obywatelskiej). Najbardziej bałem się, że może to być jakaś bojówka. Wiedziałem jedno, trzeba uciekać. Tylko jak i gdzie? Jestem na czwartym ostatnim piętrze w bloku, a w klatce schodowej nie ma wyjścia na dach. Mimo to ubrałem się w pośpiechu, wybiegłem na schody i jak w transie szedłem po cichu w dół szukając gorączkowo rozwiązania. Słyszałem dobiegający z dołu stukot żołnierskich butów i wydawane rozkazy. Nagle otworzyły się drzwi. Sąsiad z dołu, którego ledwo znałem, wciagnął mnie do swojego mieszkania. Schował mnie przed oddziałami.
Rano okazało się, że uzbrojony po zęby oddział przyszedł internować naszego sąsiada z drugiej klatki, działacza związkowego Zbigniewa Łukaszewskiego. Wróciłem do mieszkania. W telewizji nadawano w kółko przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego informującego o wprowadzeniu stanu wojennego, jego przyczynach, zawieszeniu działalności wszystkich organizacji w tym „Solidarności”, wprowadzeniu godziny milicyjnej, zamknięciu granic. Dziennikarze w mundurach wojskowych czytali regulamin stanu wojennego i jego sankcje. Wszystkie programy odwołano, nawet dobranockę. Telefony milczały. Po pustych ulicach jeździły czołgi i samochody opancerzone. Byliśmy zaskoczeni i przerażeni sytuacją. Przez cały dzień i noc nasłuchiwaliśmy Radia Wolna Europa. Co chwilę nadawali relacje o aresztowaniach czołowych działaczy związkowych z Lechem Wałęsą na czele i dramatycznych próbach oporu stawianego w kopalniach. Wiadomości przerywano piosenką patriotyczną śpiewaną przez Jana Pietrzaka o wymownym refrenie „Aby Polska była Polską”. Prześladowała nas niepewność czy Rosjanie wejdą czy nie wejdą? W tamtym czasie Radio Wolna Europa było jedynym źródłem w miarę wiarygodnych informacji o tym co się działo w Polsce, co mówiono w świecie. Szczególnie nasze radio – przywiezione przez teścia z Ameryki – nie przestrojone było bardzo odporne na szumy i celowe zakłócenia.
Próbowaliśmy ocenić sytuację i przygotować plan działania. Wcześniej omawialiśmy i taki scenariusz między sobą a także wysłannikami z Warszawy. Zawsze staliśmy na stanowisku, że w przypadku użycia wojska przez rząd, czy też wejścia Rosjan nasz opór organizowany w formule organizacji związkowej jest bezsensowny i zarazem niemożliwy. Nie było to powszechne przekonanie. Namawiano nas na tworzenie tajnych struktur związkowych, bezwzględnego organizowaniu strajków powszechnych. Zapomniano, że przerażeni ludzie, a w przypadku Żyrardowa głównie kobiety- matki nie mają zamiaru być bohaterami pierwszej linii frontu z nadjeżdżającymi wozami bojowymi.
W tej sytuacji nie miałem zamiaru wykonać instrukcji zorganizowania strajku powszechnego. Z takim przekonaniem poszedłem na awaryjne, tajne spotkanie. Było ono dawno ustalone i umówione na wypadek aresztowań działaczy związkowych.
W pustym kościele im św. Karola Boromeusza na mszy wieczornej o godzinie 19 nie było nikogo poza gronem umówionych „spiskowców związkowych” ocalałych z akcji internowania. Pamiętam, że był tam m.in. Leszek Korabiewski, Zbyszek Ragan, Roman Nowakowski, Franciszek Buczny, Stefan Franaszczyk. Ksiądz prowadził mszę a my wielką naradę między sobą. Wymieniliśmy informację o liście internowanych – niektórzy byli zaskoczeni, że nie są w ich gronie. Ja też stawiałem sobie to pytanie ale nie miałem broń Boże do nikogo o to pretensji.
Z Żyrardowa zostało internowanych 8 osób. : Jadwiga Chmielecka-Popielczyk, Barbara Durma, Krystyna Gruzielewicz, Grzegorz Popielczyk, Jan Żak, Adolf Madera, Zbigniew Łukaszewski, Krzysztof Pałac. Z pobliskiego Drzewicza gmina Wiskitki internowano braci Kazimierza i Zbigniewa Rokickich.
Ustalaliśmy plan działania, głównie sprowadzający się do zorganizowania pomocy dla rodzin internowanych, zabezpieczeniu majątku związku. Wszyscy byli zgodni, że opór w formie strajku powszechnego jest bezcelowy a nawet niemożliwy do zorganizowania. Dyskutując kontem oka zauważyłem klęczących w cieniu pod kolumnami kościoła dwóch znanych mi tajniaków służby bezpieczeństwa. Byli oczywiście pogrążeni w „głębokiej modlitwie”. W tej sytuacji nikt nie spytał o podziemne struktury. Msza się skończyła. Zaczęliśmy pojedynczo opuszczać kościół aby nie zwracać na siebie uwagi. Jakie było moje zaskoczenie i przerażenie kiedy po wyjściu z kościoła znaleźliśmy się w szpalerze niebieskich mundurów funkcjonariuszy ZOMO. Cały kościół był otoczony milicyjnymi radiowozami. Przeszliśmy nie zatrzymywani przez nikogo.
Po kilku latach rozmawiałem z człowiekiem który był zmobilizowany do ZOMO i stacjonował w pobliskim Teresinie. Opowiadał mi, że tego dnia cały ich oddział czekał na rozkaz spacyfikowania naszej kościelnej narady. Tak była ona tajna.
Na drugi dzień, po wprowadzeniu stanu wojennego poszedłem do pracy pełen najgorszych obaw. Na skrzyżowaniu ulic 1-Maja i Marchlewskiego (obecnie Limanowskiego) stał żołnierz z przewieszonym przez plecy automatem i chorągiewkami sygnalizacyjnymi w ręku. Przechodnie musieli odstać dłuższy czas przepuszczając dużą kolumnę czołgów i wozów opancerzonych jadących na Warszawę. Wśród ludzi stojących na chodniku szeptano, że czołgi te jadą na Zakłady „Ursus”, inni mówili, że to demonstracja siły a te czołgi jeżdżą w kółko. Do zmarzniętego żołnierza podszedł starszy człowiek i częstował go gorącą herbatą z termosu.
Siedziba Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Zakładów Lniarskich mieszcząca się w budynku przy ulicy wówczas Marchlewskiego obecnie Limanowskiego była zamknięta i zaplombowana papierowymi paskami z pieczątkami administracji Zakładu. Udaliśmy się do Kantoru do Dyrektora Naczelnego Zakładu. Dyrektor dotychczas bardzo układny i spolegliwy w współpracy z „Solidarnością” zmienił się nie do poznania. Był bardzo zdenerwowany, agresywny, krzykliwy. Na dzień dobry koledze Stefanowi Franaszczykowi wyrwał znaczek „Solidarnośc” przypięty do swetra. Poinformował nas, że do siedziby związku było „włamanie” i to on kazał zabezpieczyć lokal. A teraz powołuje komisję inwentaryzacyjną z naszym udziałem, która ma dokonać spisu z natury i ustalić co zginęło. Ponadto lokal w związku z zawieszeniem działalności związków i tak nie będzie potrzebny.
Po komisyjnym odplombowaniu drzwi dostaliśmy się do środka. W pomieszczeniu panował totalny nieład, jak po przejściu tajfunu, wszędzie walały się papiery i było pełno rozbitego szkła z wybitego okna balkonowego, kraty były wycięte. Zginęły wszystkie pieczątki i dokumenty bankowe, powielacz, listy członków związku, po telefonie został tylko urwany kabel wystający ze ściany. Dla nas wszystkich było oczywiste, że to sprawka służb bezpieczeństwa. Po dłuższej chwili przyszedł strażnik informując mnie, że Dyrektor chce się pilnie widzieć ze mną. Sekretarka wprowadziła mnie do gabinetu. Za wielkim zabytkowym biurkiem Dyrektora Zakładu – tym samym, za którym zasiadłem jako Prezes Spółki 15 lat później – siedział oficer wojsk lotniczych w stopniu pułkownika a obok przy stole znany mi oficer SB. Dyrektora nie było. Rozmowa była spokojna i wyjątkowo rzeczowa. Pułkownik poinformował mnie, że wyznaczony został na komisarza wojskowego tego Zakładu. Powiedział, że jest przekonany, iż znane mi są prawa stanu wojennego w tym zakaz prowadzenia działalności związkowej. Nie widzi przeszkód abym ja jak i inni działacze związkowi wrócili do pracy zawodowej w tym Zakładzie. Ostrzegł, że nieprzestrzeganie tego zakazu spowoduje natychmiastowe zwolnienia z pracy i aresztowania nawet jeżeli miałby zamknąć cały Zakład.
Wróciłem do pracy, najpierw w dziale ekonomicznym ale tylko na jeden dzień bo opiekun Zakładu ze strony Służby Bezpieczeństwa stwierdził, ze ja ze Stefanem Franaszczykiem w jednym pokoju to zagrożenie dla państwa. Przez pierwsze miesiące pracy w Dziale Rozwoju i Realizacji Inwestycji nie było dużo, wszystkie telefony milczały, był zakaz wyjeżdżania na delegację – szczególnie dla mnie. Gospodarka była w ruinie a atmosfera ciężka. Na wyjazd poza miasto należało mieć przepustkę. Obowiązywała godzina policyjna.
Wśród pracowników ucichły wszelkie dyskusje polityczne, szczególnie, że wiedzieliśmy o współpracowniku służb specjalnych na co dzień pracującym wśród nas. Potajemnie krążyła przemycona z komendy MO listę płac takich zakładowych donosicieli. Ważnym wydarzeniem komentowanym na różne sposoby była nagła śmierć znanego i szanowanego powszechnie Redaktora Naczelnego Życia Żyrardowa Macieja Twardowskiego.
Na drzwiach mieszkań wielu działaczy partyjnych, funkcjonariuszy namalowane zostały szubienice, mające symbolizować rzekome zamiary działaczy „Solodarności”. Na odpowiedz w podobnych malunkach długo nie trzeba było czekać. Zabieg ten miał spełnić oczekiwania autorów prowokacji SB) aby Polak wystąpił przeciwko Polakowi. Częściowo to im się udało bo zmobilizowane siły milicyjne, niektórzy działacze partyjni wykazywali się dużą nadgorliwością i bezwzględnością.
Od czasu do czasu wzywani byliśmy na przesłuchania do siedziby Komendy Miejskiej MO. Scenariusz był ten sam, siedziałem długo na korytarzu aby wezwany udzielić odpowiedzi na jakieś błahe pytanie lub dowiedzieć się pod koniec dnia, że oficer SB nie ma dla mnie czasu i jestem już wolny. Był to sposób na psychiczne zastraszanie ludzi i pokazywanie swej władzy. Czekając całymi godzinami układało się w myśli plan co mogę powiedzieć, przypominało co powiedziałem poprzednio, żeby powtórzyć tą samą wersję.
Raz bardzo „życzliwy” oficer SB zaproponował mi, że mogę sporo zarobić gdybym coś wiedział, zaskoczony odpowiedziałem, że bardzo chętnie tylko ja nic nie wiem.
W tym czasie, w zakładzie zorganizowana była na dużą skale dystrybucja prasy podziemnej, książek z tzw. drugiego obiegu. Szczególnym zainteresowaniem cieszyły się utwory zakazanego Czesława Miłosza „Rodzinna Europa”, „Dialog o Wilnie”, Pamiętnik Ks Prymasa Wyszyńskiego, „Folwark Zwierzęcy” Orwella. Bardzo przydatny był poradnik z aktualnego życia społecznego pt. „Obywatel a służba bezpieczeństwa” z rozdziałami : wezwanie, zatrzymanie, przeszukanie, przesłuchanie. Uważaliśmy, że jedyne co możemy zrobić w tej sytuacji to praca od podstaw – pozytywizm. Wprost nieprawdopodobne, że SB nie wpadła na trop tego procederu a może cud, że to tolerowała.
Co jakiś czas odwiedzał mnie emisariusz z Ursusa, przedstawiciel „Solidarności” Regionu Mazowsze, o którym wiedziałem, jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego, że został wyznaczony na taką funkcję w przypadku zejścia związku do działalności podziemnej. To od niego dowiedzieliśmy się, że internowani żyrardowiacy po nocy spędzonej na komendzie przewiezieni zostali do więzienia w Łowiczu, że kobiety przetransportowano do więzienia na Olszynkę Grochowską a potem do Ośrodka Radia i Telewizji w Gołdapi. Pewnego razu, przypadkowo spotkałem się z emisariuszem przed budynkiem Komitetu Miejskiego PZPR , w biały dzień, na środku ulicy 1 Maja a on otworzył swoją teczkę walizkową i wręczył mi plik ulotek owiniętych w gazetę. Uznałem to za szczyt nieodpowiedzialności. W pewnym momencie zorganizował mi spotkanie z dwoma wysłannikami podziemnej „Solidarności”, którzy ku mojemu zaskoczeniu zaproponowali mi wyjazd do USA z załatwieniem paszportu i wizy. Raz na balkonie mojego mieszkania znalazłem dużą paczkę ulotek. Połączyłem te fakty i uznałem, że są to prowokacje i powinienem bardzo uważać.
Jak dużo miałem racji mogłem się przekonać po dwóch latach obowiązywania stanu wojennego, kiedy starałem się o paszport na służbowy wyjazd za granicę. Wówczas była to kompetencja Komendy Wojewódzkiej MO w Skierniewicach. Milicjantka wyraźnie uprzedzona o mojej wizycie wprowadziła mnie do sąsiedniego pomieszczenia i kazała poczekać na kierownika. Całe ściany w pokoju obwieszone były dużymi czarno białymi zdjęciami. Na kilku z nich zobaczyłem siebie obok Lecha Wałęsy w czasie pamiętnego strajku żyrardowskiego z 1981 roku. No to na pewno dostanę paszport, pomyślałem z rezygnacją. Jakie było moje zaskoczenie kiedy wydano mi go już w następnym tygodniu a wydającym był człowiek który proponował mi rok wcześniej w imieniu „Solidarności” wyjazd do USA. Do dzisiaj mijamy się na ulicy, kłaniając z daleka a raz byliśmy nawet na jednym weselu.
Po 25 latach i zastanawiam się czasami czy to wszystko co pamiętam to nie koszmarny sen, bo chyba niemożliwe aby Polak występował przeciwko Polakowi.