Żyroskop ” Wyrobek
Bardzo nalegal, zebym poszedl z nim zobaczyc ten film.
Jest z krwi i kosci i ze swoich genow Szwajcarem, chirurgiem z powolania. Mimo twardego pozornie oreza swojej osobowosci, po glebszym poznaniu okazuje sie czlowiekiem wrazliwym na ludzi i swiat. Spedzil pare lat w Afganistanie, wyciagajac sowieckie kule z cial mudjaheddinow, pracujac w warunkach, ktore przecietnemu szwajcarskiemu chirurgowi by sie nie przysnily.
„Zobaczysz czarna strone naszej historii, koniecznie musisz ten film zobaczyc”, zapewnial mnie. Bylem bardzo zdziwiony, kiedy na ostatnim seansie przed tym wiejskim kinem zobaczylem kolejke wijaca sie jak zglodnialy waz przed budynkiem. Zazwyczaj bowiem jedyna sala tego kina zieje smutna pustka, zazwyczaj z szachownicy zajetych miejsc trudno by zapelnic jeden caly rzad. Tymczasem tego wieczoru zastanawialem sie , czy beda sprzedawane moze bilety na miejsca stojace. Cos jeszcze mnie uderzylo, przygladajac sie tym oczekujacym ludziom. Przewazaly siwejace glowy, wliczajajac w to i moja prywatna glowe…Srednia wieku z pewnoscia przewyzszala o pare dziesiecioleci przecietny wiek kolejki oczekujacych przed dyskoteka.
Zatem, jakos pod skora, poczulem, ze ten film musi rzeczywiscie byc swego rodzaju wydarzeniem dotykajacym przeszlosci tych ludzi.
Film nosil tytul „Der Verdingbub”, tlumaczac na jezyk polski, chyba najtrafniej oznaczaloby to „Wyrobek”.
„Oto historia, ktorej sam bylem jej czescia”…prosta biala czcionka na gleboko czarnym tle, bedaca przeslaniem tworcy filmu do publicznosci.
Juz po pierwszych kadrach ogarnal mnie ponury nastroj. Szarosc, brudna zielen, splowiale kolory dominuja obraz na ekranie. Sceny dzieja sie wsrod brudu krowiego i swinskiego lajna, glownie na jednym z gospodarstw wiejskich gdzies w jakims zakatku szwajcarskich Alp. Nie potrzebne sa efekty specjalne. Film jest doskonale zrobiony, i wlasciwie nawet przy niezbyt wybujalej wyobrazni, mozna prawie poczuc odor niesprzatanej obory czy dotkliwy chlod studziennej wody podczas „porannej toalety” pod przybudowka zasypana sniegiem.
To, co dzieje sie teraz na ekranie, na przemian budzi w widzu odraze, litosc, gniew i poczucie bezsilnosci. W pewnym momencie lapie sie na tym, ze zastanawiam sie, czy mam wyjsc po to by zwymiotowac , czy po to, by glosno zaczac krzyczec.
W 1800 roku Szwajcaria stworzyla prawo, w litere ktorego, panstwo moze odbierac dzieci rodzinom nie bedacym w stanie je „nalezycie utrzymac”. O tym, czy dana rodzina moze, czy nie moze „utrzymac” swoje dzieci, decyduje gmina i okregowy sad. Kiedy sad orzekl, ze warunki finansowe rodziny nie sa wystarczajace, wydawano decyzje i przy pomocy komornika policyjna sila wyciagano dzieci z ich domow. Na twardej lawce policyjnej kibitki konczylo sie ich dziecinstwo, niekiedy nim w ogole mialo szanse sie rozpoczac. Bo prawem tym byly objete dzieci w wieku od 0 lat do 18 lat.
Losy ich byly od tej chwili rozne, ale w przerazajacej czesci tragiczne. Czesc z nich trafiala do sierocincow, w ktorych traktowano je jak w wiekszosci podobnych instytucji na swiecie, najczesciej pozbawiajac ich iluzji o pieknym swiecie.
Dzieci od lat 6 mogly byc przydzielane gospodarzom rolnym, ktorzy otrzymywali za przyjecie dziecka zaplate od gminy. W tym momencie stawaly sie te dzieci „Verdingkinder”, czyli wyrobkami.
Rzadko mialy swoj kat w chacie gospodarza, najczesciej spaly z bydlem i swiniami w stodole. Dzien zaczynal sie miedzy 3 a 4 rano, konczyl poznym wieczorem. Mogly czuc sie szczesliwe jezeli byly dopuszczone do poludniowego posilku przy stole gospodarza. Pracowaly nie oczekujac zaplaty, sporadycznie zezwalano im chodzic do szkoly, pod warunkiem ze nadrobia stracony na lawce szkolnej czas.
Byly gwalcone, bite, katowane na smierc, czesto pozbywano sie malych cial wrzucajac je do glebokich kloak bydlecych. Wszczynano oczywiscie pozorne dochodzenie, ktore prowadzil najczesciej miejscowy policjant i ktoremu nadzorowal miejscowy pastor, obaj najczesciej bacznie uwazajac, by problem pozostal miejscowy. Czesto tez takie dochodzenie konczylo sie stwierdzeniem : „wyrobek uciekl”. Gospodarz, ktoremu zuzyl sie „wyrobek”, mogl oczywiscie wystapic z podaniem o przydzial nastepnego.
Regularnie organizowane targi bydla nadawaly sie znakomicie na dobor odpowiedniej dzieciecej sily roboczej. Kiedy krowy juz staly grzecznie ustawione w rzedach na placu targowym, podjezdzal autobus z eskorta policji i tuzinem dzieci, ktore ustawiano w podobnych rzedach jak sasiadki krowy. Mozna bylo zatem podczas takiego targu, wybrac doborowa krasule i dorodnego wyrobka.
To byla praktyka stosowana przez okolo 170 lat, czyli do wczesnych lat 70 tych dwudziestego wieku. Nie wiem czy zmieniono w miedzyczasie to prawo. Faktem jest jednak, ze na targach bydla dzis stoja juz tylko znudzone krowy.
Taki los uderzyl w ponad 100 tysiecy dzieci. To tylko liczba ktora mniej wiecej zdolano ustalic. Do dzis panstwo szwajcarskie jest gluche na petycje dzis juz doroslych ludzi, ktorzy przeszli przez to pieklo. W 2004 roku byla nikla nadzieja ze parlament w Bernie nareszcie zajmie sie ustawodawczo tym „problemem”. Wiekszoscia glosow zostalo odrzucone podanie „Verdingkinder” o przyznanie im statutu i odszkodowan za zniszczony czas zycia.
Jedna z dzialaczek tej wciaz nieoficjalnej organizacji, umieszczano na przemian w wiezieniu i szpitalu psychiatrycznym. Caly naklad jej ksiazki, gotowy do odwiezienia na polki ksiegarn, zostal pewnej letniej nocy 2002 roku zarekwirowany policyjnie.
Podczas seansu filmowego przezylem jeszcze jeden „efekt specjalny”. Kiedy zaraz po scenie gwaltu na malej dziewczynce, na ekran wybiegl wesolo cielak, z rzedu za moimi plecami dobiegl mnie glos ” ojeeee wie herzlichhhh”…”ojej, jaki slodki”…